poniedziałek, 27 października 2014

Rozdział 2



Draco stał przy umywalce. Z kranu nie leciała woda, a pomimo to było mokro.
Płakał. Nieustraszony, zarozumiały karaluch… płakał. Miał zaciśnięta mocno ręce w pięść i spuszczoną głowę. Jego koszula była rozpięta do połowy, a krawat zwisał mu niechlujnie na szyi. Słone łzy ściekały po jego bladej twarzy i lądowały na umywalce. Jęcząca Marta siedział w jednej z kabin przyglądając się mu.
- Co ci jest? – spytała piskliwym głosem.
Malfoy nie odpowiedział tylko zaczął cicho dyszeć. Na jego polikach widniały teraz tylko lekko połyskujące, zaschnięte ślady po łzach. Przestał płakać. Nie miał już na to siły? Czy może zabrakło mu łez?
- Powiesz mi czy nie?- podleciała do niego i stanęła zanim.
-Nie!- odpowiedział lekko uniesionym głosem.
-Jak nie chcesz mojej pomocy to nie!- machnęła ręką i wróciła do kabiny.
-Ogarnij się Draconie! – mówi do siebie – za chwile masz ważny mecz! Nie możesz go schrzanić! Jesteś z rodziny Malfoy’ów! Ty nigdy nie przegrywasz!! – podniósł głowę i spojrzał w lustro. Nie spodobało mu się swoje odbicie. Był słaby, miał czerwone oczy i wory pod nimi. Nie wyglądał już jak typowy syn Lucjusza. Nie miał zadartego nosa do góry. Miał opuszczoną głowę. Nie miał dumnej miny. Miał smutek na twarzy. Nie miał ułożonych idealnie włosów. Były potargane.
Uniósł drżącą dłoń, poprawił włosy w jeszcze większy nieład, oblał twarz zimną wodą i wyszedł z łazienki.

Wybierałam się na dzisiejszy mecz. Dzisiaj grał Slytherin z Ravenclaw . W drodze na arenę obstawiałam wyniki meczu z Luną.
- Ranenclaw wygra. – stwierdziła Lu.
- Mam nadzieję.- uśmiechnęłam się.
Ale ten uśmiech nie potrwał długo. Obok mnie wraz z drużyną przeszedł Malfoy. Miał mocno zaciśnięte ręce na miotle. Był zamyślony. Pewnie skupiał się przed meczem. Przed tym jak mnie minął zdążył mnie obdarować chłodnym spojrzeniem. Zauważyłam jego czerwone oczy i przeszywający je smutek. Coś było nie tak. Czy to ja jestem temu winna? W sumie od ostatniej wycieczki do nikąd nie rozmawialiśmy.
-Hermiono! – powiedziała nieco wyższym tonem Luna przerywając moje przemyślenia.
- Ymm.. tak?
- Pytałam cię czy twoim zdaniem Slytehrin złapie znicz.
- Aaa.. tak, tak. W sumie Draco lata bardzo szybko. Mają szanse.
Dotarłyśmy do boiska. Gra jeszcze się nie rozpoczęła. Przegnałyśmy się z Luną i poszłyśmy do swoich domków. Pani McGonagall spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym „Znów spóźniona?!”.
 W końcu zawodnicy wlecieli w niebo. Ich szaty zaczęły powiewać na wietrze. Pierwsze punkty zdobywał Ravenclaw.  W końcu Slytherin wziął się w garść i nadrobił parę punktów.
-Draco! Szukaj tego znicza! Przegrywamy!- wrzasnął ktoś z trybun.
Szukałam tego gościa wzrokiem tak samo jak reszta widzów. Chłopak najwidoczniej się zawstydził bo przykrył twarz peleryną.
Mecz trwał jeszcze dobrą godzinę. Malfoy cały czas nie mógł złapać znicza, a Slytherin przegrywał paroma punktami. W końcu Karaluch ni z tond ni z owąd przyśpieszył. Jego dłoń była już bardzo bliska złotej, uskrzydlonej kulki. Jego palce muskały już jego skrzydełka lekko raniąc jego opuszki palców. Już miał po niego sięgnąć kiedy nagle jego miotła zaczęła szwankować. Zaczęła wirować i miotać go na boki. Wszyscy czarodzieje rozejrzeli się po sobie. Było logiczne, że to była sprawka kogoś kto siedział na trybunach.
Draco trzymał się mocno swojej miotły ale nie utrzymał równowagi. Ześlizgnął się z niej i zaczął lecieć w dół. Jego dłonie uniosły się pod wpływem wiatru, peleryna zasłoniła twarz, a oczy miał mocno zaciśnięte.
-Nie!!- wrzasnęłam i poderwałam się z miejsca. Poczułam miliony czarodziejskich oczu na swojej skórze. Nie obchodziło mnie to. Wyjęłam szybko różdżkę w dłoń wypowiedziałam głośno zaklęcie „Wingardium Leviosa”. Jednak nie zdążyłam. Draco już dawno leżał na ziemi ze skwaszoną miną.
-Panno Granger!- wrzasnęła McGonagall – minus 5 dla z użycie magii pod czas meczu!
Zaczęły się szmery pomiędzy Gryfonami. Usłyszałam tylko „ Od kiedy ona tak lubi Malfoya?!”, bo zeszłam z trybun.  Poszłam za lekarzami niosących jęczącego Dracona. Miał rozbity nos i posiniaczone ręce. Doszliśmy do skrzydła szpitalnego. Siedziałam przed salą kiedy zauważyłam jak w moją stronę idzie Lucjusz. Spojrzał na mnie złowrogo jak by właśnie miał powiedzieć „ To ty uwodzisz mojego syna?!” .

Podszedł do łóżka na którym leżał jego syn. Usiadł na krześle obok i spojrzał na zabandażowanego Dracona z pogardą.
- Jak się czujesz?- zapytał z obojętnością w głosie.
- A jak mam się czuć?! Ktoś zaczarował moją miotłę pod czas meczu!
- Teraz już wiesz, że ze mną się nie zadziera!
- To… to ty ją zaczarowałeś?! – na tą informację aż się podniósł.
- Niech to będzie dla ciebie nauczką, że mi się nie przeciwstawia! – Wstał z krzesła i wyszedł trzaskając drzwiami tak głośno, że Draco złapał się za głowę.

wtorek, 21 października 2014

Rozdział 1



Siedziałam pod drzewem  i czytałam książkę. Była jesień więc wiatr przekręcał mi niewinnie kartki. Kiedy próbowałam znaleźć stronę , na której byłam kiedy nagle ktoś wyrwał mi książkę z ręki. To był Draco. Przekartkował strony i zamknął z cichym hukiem książkę patrząc na jej tytuł.
-hmmm… ciekawa? – przyglądał się wciąż okładce.
- Może – wyrywałam mu książkę z ręki i wstałam – dlaczego nagle zrobiłeś się taki miły, co?! Jednego dnia nabijasz się ze mnie, a następnego po prostu podchodzisz?! Uważasz, że jestem głupia?! Myślisz, że nie domyślę się, że coś kręcisz?! – zdenerwowałam się, chciałam już sobie iść ale on złapał mnie za ramie.
- Po prostu… -westchnął- zrozumiałem, że zrobiłem źle… chcę się z tobą zaprzyjaźnić. Czy to takie złe?
- Nie ufam ci… - powiedziałam cicho
- Wiesz… na dowód tego, że chcę abyś mi wybaczyła zabiorę cię w jedno miejsce, chcesz?- uśmiechnął się
Westchnęłam. Nie miałam zielonego pojęcia czy mu zaufać.
- Dobrze… pójdę.
Uśmiechnął się do mnie i wziął mnie za rękę. Czułam się niezręcznie więc zaczęłam kręcić palcami tak aby wykręcić je z jego ciepłego uścisku.
   Szliśmy przez zakazany las w kompletnej ciszy. Liście szeleściły nam pod nogami. Jego idealne blond włosy rozwiewały się na wszystkie stronę. Przyglądałam się mu jak jeszcze nigdy do tond. Miał ladą cerę. Była bez skazy. Jego szare oczy wetknięte były w drogę. Miał lekko zadarty nos, ostre rysy twarzy, wyniosłą sylwetkę. To chyba dziedziczne u Malfoy’ów. Jego czarny płaszcz powiewał miedzy jego długimi nogami.
- ymmm.. Gdzie idziemy?
- Szczerze?
Przytaknęłam.
-To nie wiem. –zachichotał
Uśmiechnęłam się sama do siebie.
  Szliśmy tak do nikąd. Każdy inny zwiał by od tego Karalucha ale ja czułam się przy nim bezpiecznie. To dziwne. Jednego dnia się go bałam, a drugiego myślałam, że w jego towarzystwie żadna czarna magia by mnie nie dotknęła.
   Usiedliśmy pod drzewem. Liście co chwile upadały mi na włosy zaplątując się w nie.
Uśmiechnął się i zdejmował mi co chwilę bursztynowe i kruche listki.
Zaczęliśmy bawić się przyrodą. Draco wyjął swoją różdżkę. Wycelował w najbliższą roślinkę i wypowiedział pod nosem zaklęcie tak cicho, że go nie usłyszałam. Po paru sekundach przed moimi stopami skakał śliczny zając. Zachichotałam. Pomyślałam, że przyszła kolej żebym to ja coś wyczarowała. Zanim zdążyłam wymyśleć jakiekolwiek zaklęcie poczułam, że coś leży na moich kolanach. To był tulipan. Żółty tulipan! Wzięłam go w palce i kręciłam nim uśmiechając się sama do siebie. „Dziękuję”. Pomyślałam. Nie przechodziło mi to przez gardło. Pomimo wszystko wciąż był tym samym Karaluchem. Tym samym ale łagodnym Karaluchem.
-Powinniśmy wracać… robi się ciemno. – popatrzyłam na niego kontem oka. Pomimo wszystko bałam się jego spojrzenia. Czułam je wszędzie. Na ustach, na dłoniach, na nosie. Po prostu wszędzie.
- Okay. –wstał i podał mi rękę.
Popatrzyłam na jego dłoń. Po chwili namysłu wstałam z jego pomocą.
  Jego palce owinęły się wokół moich. Były ciepłe i delikatne.
 Szliśmy przez las opowiadając sobie o naszych ulubionych książkach. Przez całą drogę śmiałam się z jego opowiadań. Jego lekko ironiczny głos był tak delikatny, że mogłabym go słuchać całymi dniami.
   Doszliśmy do sali od wróżbiarstwa.
- Dalej już trafisz sama. – uśmiechnął się i pochylił się w moim kierunku.
Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Czułam jego oddech na mojej szyi. Ręce zaczęły mi się trząść. Nie wiedziałam co on zamierza zrobić.
- Mam nadzieję, że już mi ufasz. – oddalił się od mojej szyi. Widziałam jak patrzy a moje usta. Jak przelatuje je wzrokiem. Nagle po prostu się odsunął i poszedł korytarzem. Widziałam jak w oddali ściska swoje dłonie w pięść.


-Udało się?- zapytał zniecierpliwiony Lucjusz.
- Ale ojcze! Ja… ja ją kocham i nie chcę tego rozumiesz?!
-Kochasz tą szlamę?! – poderwał się z fotela i podszedł do syna przygwożdżając go do ściany. Wyjął różdżkę i przystawił mu do szyi. – Jeśli powiesz to jeszcze raz to nasz plan nie będzie dotyczył tylko jej ale też ciebie!!
Dracon przełknął głośno ślinę.
- Tak jest… ojcze.

sobota, 18 października 2014

Prolog



Szłam korytarzem pełnym czarodziejów. Opatulona w ciepły szalik i przytulona do książek od wróżbiarstwa pędziłam na zajęcia. Był straszny tłok więc wszyscy szturchali mnie łokciami. Czułam , że zaraz się wywalę. Niezdara Neville popchnął mnie tak , że uderzyłam głową o ziemie, moje książki rozsypały się po całym korytarzu, a szalik zakrył mi czerwoną twarz. „Przeprasza” powiedział i pobiegł dalej nawet nie pytając czy nic mi nie jest. Zauważyłam zgraje ze Slytherinu więc szybko się podniosłam. Wiedziałam , że Draco zaraz zacznie się nabijać , a jego dwa głąby będą mu w tym pomagać. Od uderzenia w tył głowy zrobiło mi się nie dobrze ale zaczęłam zbierać książki.

-Pomóc ci? –spytał Draco

Zatkało mnie. Czy syn Lucjusza Malfoya właśnie zapytał czy chce od niego pomocy?!

-yyy… nie! – powiedziałam stanowczo

- Jesteś pewna?

- Tak! Jestem pewna! – bałam się go, nie chciałam mieć z nim nic do czynienia.

- Okay. Ale jak będziesz chciała jakiejś pomocy to pamiętaj , że zawsze możesz do mnie przyjść.

Stałam jeszcze chwilę na korytarzu oszołomiona. Ale kiedy kolejny czarodziej szturchnął mnie ramieniem ocknęłam się i przypomniałam sobie, że jestem spóźniona na zajęcia. Zebrałam wszystkie książki i poleciałam do klasy.

 

   Weszłam po cichu, usiadłam z tyłu i otworzyłam książkę. W tym czasie pani profesor Trelawney mówiła coś na temat wróżenia z ognia. Siedziałam cicho przy otwartej książce myśląc o tym co się właśnie stało na korytarzu. Czy Karaluch coś kręci, a może naprawdę jest miły? W sumie przez cały czas mi dokuczał ale może ludzie się zmieniają. Może on….

-Panno Granger! Powtarzam trzeci raz! Panno Granger!- krzyczała pani Sybilla

-yy… tak!? Popatrzyłam na nią z lekkim oszołomieniem

- Odpowie Pani na zadane pytanie?- uspokoiła swój głos

-Powtórzy je Pani? – zawstydzona , bo zawsze uważam na lekcji

- W jaki sposób wróżymy z ognia…

- Ja… yyy…- przygryzłam wargę - ….nie wiem… - odpowiedziałam rozczarowana samą sobą.

Wszyscy się na mnie patrzyli, a ja cała czerwona znów popatrzyłam na otwarty podręcznik. Moje kręcone włosy zasłoniły mi twarz, przełknęłam ślinę i próbowałam skupić się na lekcji ale akurat w tej chwili było to niemal nie możliwe.







 -Masz się z nią zaprzyjaźnić, zrozumiano?! – powiedział Lucjusz

-Ale tato…- protestował Draco

-Zrozum synu.. nasz plan jest niezawodny… musisz to zrobić i koniec!

-Ehh.. tak ojcze… - zakłopotany wyszedł.