Draco stał
przy umywalce. Z kranu nie leciała woda, a pomimo to było mokro.
Płakał.
Nieustraszony, zarozumiały karaluch… płakał. Miał zaciśnięta mocno ręce w pięść
i spuszczoną głowę. Jego koszula była rozpięta do połowy, a krawat zwisał mu
niechlujnie na szyi. Słone łzy ściekały po jego bladej twarzy i lądowały na
umywalce. Jęcząca Marta siedział w jednej z kabin przyglądając się mu.
- Co ci
jest? – spytała piskliwym głosem.
Malfoy nie
odpowiedział tylko zaczął cicho dyszeć. Na jego polikach widniały teraz tylko
lekko połyskujące, zaschnięte ślady po łzach. Przestał płakać. Nie miał już na
to siły? Czy może zabrakło mu łez?
- Powiesz mi
czy nie?- podleciała do niego i stanęła zanim.
-Nie!-
odpowiedział lekko uniesionym głosem.
-Jak nie
chcesz mojej pomocy to nie!- machnęła ręką i wróciła do kabiny.
-Ogarnij się
Draconie! – mówi do siebie – za chwile masz ważny mecz! Nie możesz go
schrzanić! Jesteś z rodziny Malfoy’ów! Ty nigdy nie przegrywasz!! – podniósł
głowę i spojrzał w lustro. Nie spodobało mu się swoje odbicie. Był słaby, miał
czerwone oczy i wory pod nimi. Nie wyglądał już jak typowy syn Lucjusza.
Nie miał zadartego nosa do góry. Miał opuszczoną głowę. Nie miał dumnej miny.
Miał smutek na twarzy. Nie miał ułożonych idealnie włosów. Były potargane.
Uniósł
drżącą dłoń, poprawił włosy w jeszcze większy nieład, oblał twarz zimną wodą i
wyszedł z łazienki.
Wybierałam
się na dzisiejszy mecz. Dzisiaj grał Slytherin z Ravenclaw . W drodze na arenę
obstawiałam wyniki meczu z Luną.
- Ranenclaw
wygra. – stwierdziła Lu.
- Mam
nadzieję.- uśmiechnęłam się.
Ale ten
uśmiech nie potrwał długo. Obok mnie wraz z drużyną przeszedł Malfoy. Miał
mocno zaciśnięte ręce na miotle. Był zamyślony. Pewnie skupiał się przed
meczem. Przed tym jak mnie minął zdążył mnie obdarować chłodnym spojrzeniem. Zauważyłam
jego czerwone oczy i przeszywający je smutek. Coś było nie tak. Czy to ja
jestem temu winna? W sumie od ostatniej wycieczki do nikąd nie rozmawialiśmy.
-Hermiono! –
powiedziała nieco wyższym tonem Luna przerywając moje przemyślenia.
- Ymm.. tak?
- Pytałam
cię czy twoim zdaniem Slytehrin złapie znicz.
- Aaa.. tak,
tak. W sumie Draco lata bardzo szybko. Mają szanse.
Dotarłyśmy
do boiska. Gra jeszcze się nie rozpoczęła. Przegnałyśmy się z Luną i poszłyśmy
do swoich domków. Pani McGonagall spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym „Znów
spóźniona?!”.
W końcu zawodnicy wlecieli w niebo. Ich szaty
zaczęły powiewać na wietrze. Pierwsze punkty zdobywał Ravenclaw. W końcu Slytherin wziął się w garść i
nadrobił parę punktów.
-Draco!
Szukaj tego znicza! Przegrywamy!- wrzasnął ktoś z trybun.
Szukałam
tego gościa wzrokiem tak samo jak reszta widzów. Chłopak najwidoczniej się
zawstydził bo przykrył twarz peleryną.
Mecz trwał
jeszcze dobrą godzinę. Malfoy cały czas nie mógł złapać znicza, a Slytherin
przegrywał paroma punktami. W końcu Karaluch ni z tond ni z owąd przyśpieszył.
Jego dłoń była już bardzo bliska złotej, uskrzydlonej kulki. Jego palce muskały
już jego skrzydełka lekko raniąc jego opuszki palców. Już miał po niego sięgnąć
kiedy nagle jego miotła zaczęła szwankować. Zaczęła wirować i miotać go na
boki. Wszyscy czarodzieje rozejrzeli się po sobie. Było logiczne, że to była
sprawka kogoś kto siedział na trybunach.
Draco
trzymał się mocno swojej miotły ale nie utrzymał równowagi. Ześlizgnął się z
niej i zaczął lecieć w dół. Jego dłonie uniosły się pod wpływem wiatru,
peleryna zasłoniła twarz, a oczy miał mocno zaciśnięte.
-Nie!!-
wrzasnęłam i poderwałam się z miejsca. Poczułam miliony czarodziejskich oczu na
swojej skórze. Nie obchodziło mnie to. Wyjęłam szybko różdżkę w dłoń
wypowiedziałam głośno zaklęcie „Wingardium Leviosa”. Jednak nie zdążyłam. Draco już dawno leżał na ziemi ze skwaszoną miną.
-Panno Granger!- wrzasnęła McGonagall – minus 5 dla z
użycie magii pod czas meczu!
Zaczęły się
szmery pomiędzy Gryfonami. Usłyszałam tylko „ Od kiedy ona tak lubi Malfoya?!”,
bo zeszłam z trybun. Poszłam za lekarzami
niosących jęczącego Dracona. Miał rozbity nos i posiniaczone ręce. Doszliśmy do
skrzydła szpitalnego. Siedziałam przed salą kiedy zauważyłam jak w moją stronę
idzie Lucjusz. Spojrzał na mnie złowrogo jak by właśnie miał powiedzieć „ To ty
uwodzisz mojego syna?!” .
Podszedł do
łóżka na którym leżał jego syn. Usiadł na krześle obok i spojrzał na zabandażowanego
Dracona z pogardą.
- Jak się
czujesz?- zapytał z obojętnością w głosie.
- A jak mam
się czuć?! Ktoś zaczarował moją miotłę pod czas meczu!
- Teraz już
wiesz, że ze mną się nie zadziera!
- To… to ty
ją zaczarowałeś?! – na tą informację aż się podniósł.
- Niech to
będzie dla ciebie nauczką, że mi się nie przeciwstawia! – Wstał z krzesła i
wyszedł trzaskając drzwiami tak głośno, że Draco złapał się za głowę.